Zabawa
„Zielona granica” to wstrząsający obraz polskiego kryzysu uchodźczego
Już na początku filmu reżyserki Agnieszki Holland był taki moment: „Zielona granica”, zastanawiając się, ile jeszcze filmu będę w stanie wytrzymać. To mocny film, który może zniechęcić wielu widzów. To znaczy, spróbuj być na grillu, gdzie ludzie proszą cię o rekomendacje filmów, a potem proponują dwuipółgodzinny czarno-biały dramat o europejskim kryzysie uchodźczym i zobacz, jak szybko wszyscy wracają do rozmów o ziemniakach Sałatka. Ja osobiście odkładałem obejrzenie filmu na jakiś czas i to właściwie moja praca.
A jednak jest to wartościowe doświadczenie, jeśli uda ci się przez nie przejść – wstrząsające, ale nieoczekiwanie dające nadzieję w opisie ludzkiej przyzwoitości w najtrudniejszych okolicznościach. „Zielona granica” zaczyna się od rodziny uciekającej z Syrii, zwabionej na Białoruś fałszywą propagandą obiecującą łatwy przejazd do Unii Europejskiej. To wszystko jest podstępem kumpla Putina Aleksandra Łukaszenki i częścią planu destabilizacji UE zalewem migrantów i wywołania chaosu, takiego jak głosowanie w sprawie Brexitu. Nasi syryjscy przyjaciele zabierają ze sobą kobietę w średnim wieku z Afganistanu, która podróżowała samotnie. Wszyscy natychmiast odkrywają, ku swemu i naszemu przerażeniu, że przeprawa wcale nie jest taka, jak im obiecano.
W odpowiedzi na ten napływ polski rząd odgrodził lasy wzdłuż granicy z Białorusią. To pierwotna pustynia i ziemia niczyja, do której media i pracownicy organizacji humanitarnych nie mieli dostępu. Uchodźcy są źle traktowani przez funkcjonariuszy granicznych i przepychani pomiędzy krajami, które ich nie chcą. (Jedna z osób, która przeprowadzała wywiad z Hollandem podczas zbierania materiałów do filmu, powiedziała, że wysyłano ich przez granicę 26 razy). Uchodźcy to pionki polityczne, przerzucane z kraju do kraju, podczas gdy oba rządy kontrolują hordy zmarzniętych, głodnych i bezbronnych ludzi jako „ludzie” rakiety” w wojnie zastępczej. Jest to taktyka celowego odczłowieczenia, która, jak widzimy, wywiera ogromne psychologiczne piętno na sadystycznych strażnikach, którzy dużo piją i zachowują się potwornie. Jeden z nich przerzuca ciężarną kobietę przez płot z drutu kolczastego, jakby wyrzucał worek na śmieci na podwórko sąsiada.
Początkowy obraz zielonego lasu nagle traci kolory, a Holland kręci resztę filmu w chłodnej czerni i bieli o niskim kontraście. Nie rozwodzi się nad okrucieństwami przy tandetnej muzyce czy zwolnionym tempie, ale raczej opisuje wszystko rzeczowo, co sprawia, że przypadkowe okrucieństwo jest jeszcze bardziej przerażające. Podzielony na rozdziały „Zielona granica” przeskakuje pomiędzy zespołem postaci, które na krótko na zmianę zajmują centralne miejsce, podobnie jak w stylu filmów politycznych z początku XXI wieku, takich jak wspaniały „Traffic” Stevena Soderbergha czy pompatyczny „Babel” Alejandro Gonzáleza Iñárritu. (Filmy te nazywano kiedyś „filmami z hiperłączami”, kiedy jeszcze nazywano je hiperłączami.)
Po jakiejś godzinie filmu poznajemy Julię, psycholog, graną z prostotą i prostotą przez Maję Ostaszewską. Julia jest zamożna i niedawno owdowiała. Nie jest typem osoby, która normalnie angażowałaby się w politykę, ale to, czego doświadcza, po cichu radykalizuje się. Film śledzi jej przemianę z cudownie dyskretnym humorem i obserwuje tę skromną i przyzwoitą kobietę, gdy organizuje się z dzikowłosymi anarchistami. „Zielona granica” ostatecznie przekształca się w coś w rodzaju filmu o napadzie, w którym Julia i jej nieoczekiwani nowi przyjaciele planują ratowanie osieroconych migrantów w ramach planu, który staje się wręcz ekscytujący. Nazywanie takiego filmu zabawnym brzmi prawdopodobnie dziwnie, ale końcowe sceny są fascynujące – niezwykle satysfakcjonujące, bez uszczerbku dla powagi tematu.
Holland (75 l.) nie jest obca w znajdowaniu nieoczekiwanych odcieni ciemnego materiału. Jej odnoszący sukcesy dramat o II wojnie światowej „Europa Europa” z 1990 roku opowiadał prawdziwą historię młodego żydowskiego chłopca, który ukrywa się w Hitlerjugend i osiąga znaczny efekt komiczny z sytuacji, w których musi ukrywać swoje obrzezanie. (W filmie Total Eclipse z 1995 roku Leonardo DiCaprio sprzed Titanica zagrał skazany na zagładę poetę Arthura Rimbauda i często zastanawiałem się, czy jego wyraźne sceny seksu z Paulem Verlaine’em Davida Thewlisa były powodem, dla którego film nie był dostępny w streamingu usługi.) Holandia zdobyła w zeszłym roku Nagrodę Specjalną Jury na Festiwalu Filmowym w Wenecji skazany przez prawicowy rząd Polski. Minister sprawiedliwości porównał ten obraz do nazistowskiej propagandy, a prezydent Andrzej Duda stwierdził: „W kinach siedzą tylko świnie”.
Musi być tam dużo świń, bo w Polsce „Zielona Granica” odniosła większy sukces niż „Mała Syrenka”. Wątpię, czy film spotka ten sam los pod względem sprzedaży biletów w USA, ale trzecia część naprawdę zadowoli publiczność, podkreślając klasyczne walory narracyjne i egalitarny optymizm, który w ostatnich latach wyszedł z mody. (Właściwie myślę, że jedynym powodem, dla którego oszczędzono nam nieznośnych opinii oczerniających Julię jako „białego wybawiciela”, jest to, że ludzie, którzy piszą takie rzeczy, zwykle nie oglądają filmów z napisami, które (trwają dwie i pół godziny i są w czarno-biały.) To film o tym, że pomimo tego, jak wszystko wydaje się okropne, wciąż są ludzie, na których można polegać, że postąpią właściwie.
Holland nie może się jednak powstrzymać od przekręcenia noża w przebiegłym epilogu, pokazując, jak zaledwie kilka lat później Polska, w szokujący sposób kontrastując z okrutnym traktowaniem migrantów ubiegających się o azyl od państw islamskich, przyjęła bezterminowo tysiące ukraińskich uchodźców biedak. Kurczę, zastanawiam się, co było dla nich inną różnicą?
Otwarcie „Zielonej Granicy” odbędzie się w piątek, 26 lipca o godz Teatr Coolidge Corner.
Typowy awanturnik. Zły odkrywca. Przyjazny myśliciel. Introwertyk.