Zabawa
Recenzja: „Trzy minuty” to łamiący serce celuloidowy pomnik
To, co wbija cię głęboko w żołądek, to uśmiech. Szerokie, niezręczne, czasem głupawe uśmiechy ludzi w nijakim dniu w nijakim mieście w Polsce w 1938 roku, zafascynowanych tą nową rzeczą zwaną kamerą filmową i nieświadomych faktu, że ten amatorski film podróżniczy stanie się pewnego dnia niszczącym artefaktem historycznym będzie .
Wiele filmów dokumentalnych opowiada żywotne i przejmujące historie. Jednak niewielu jednocześnie argumentuje tak mocno za istnieniem samego filmu jak Trzy minuty: Wydłużenie Bianki Stigter, rozdzierające serce dzieło oparte na około trzech minutach 16-milimetrowego materiału nakręconego przez turystę, który sam nie miał pojęcia, co kręci – nie ma pojęcia, że w za kilka lat prawie wszyscy, których filmował, byliby martwi.
David Kurtz, amerykański Żyd, odbył „Grand Tour” po wielkich miastach Europy, ale zatrzymał się także w Nasielsku, mieście 50 km na północ od Warszawy, gdzie się urodził i mieszkał jako dziecko. Przywiózł na wycieczkę nowy aparat i pewnego sierpniowego dnia wypróbował go na około 150 żydowskich mieszkańcach wsi – spacerując po placu, wylewając się z synagogi, zbierając się w pobliżu sklepu spożywczego lub kawiarni. Młodzi chłopcy w kapeluszach, starzy brodaci mężczyźni, dziewczyny z długimi warkoczykami – skwapliwie podążają za kamerą, zaciekawieni i rozbawieni dziwnym urządzeniem.
Historia opowiedziana w tych trzech minutach jest niezwykła tylko ze względu na to, co wydarzyło się wkrótce potem: wszyscy Żydzi zostali złapani i wypędzeni z miasta rok później i, z wyjątkiem nielicznych szczęśliwców, ostatecznie zamordowani przez nazistów w obozie zagłady w Treblince . Ta amatorska podróż z podróży staje się więc nie tylko dokumentem historycznym – bardzo rzadkim filmem o żydowskim życiu miejskim w Polsce przed wojną – ale także pomnikiem.
Historia odkrycia filmu jest sama w sobie niezwykła. Materiał, w większości kolorowy, został odkryty w 2009 roku przez wnuka Kurtza, Glenna, w szafie w Palm Beach Gardens na Florydzie. Wysłał go do Amerykańskiego Muzeum Pamięci Holokaustu, które odrestaurowało go i zdigitalizowało zaledwie miesiąc przed jego pogarszającym się stanem, który uniemożliwiłby jego odzyskanie. Rozsypujący się celuloid stale przypomina o kruchości życia, które rejestruje.
Kilka lat później reżyser Stigter natknął się na książkę Glenna Kurtza „Trzy minuty w Polsce: odkrywanie utraconego świata w filmie rodzinnym z 1938 roku”, jego własne czteroletnie badania. Mówi, że widziała film i zastanawiała się: „Czy mógłbyś przedłużyć te trzy minuty, aby zachować przeszłość w teraźniejszości?” (Film, debiut reżyserski Stigtera, wyreżyserował jej mąż, zdobywca Oscara, filmowiec Steve McQueen, którego współproducentem). )
Rezultat jest właśnie taki: przedłużenie, pomnożenie tych trzech minut około 20 razy, wyjaśnienie, zbadanie i rozwinięcie. „Mówią, że obraz jest wart 1000 słów” – podkreśla narratorka Helena Bonham Carter. „Ale zanim to zdanie nabierze sensu, musisz wiedzieć, na co patrzysz”.
Film zaczyna się od pełnego materiału filmowego. Mężczyźni i kobiety, chłopcy i dziewczęta na placu uśmiechają się i machają niezręcznie. Inni wychodzą z rzeźbionych drzwi synagogi. Przez kilka sekund tłumy ciekawskich ludzi zaglądają przez okna kawiarni. Kobieta dzwoni z drzwi sklepu spożywczego. Kim ona jest? Tygrys zidentyfikowany.
Dwa lata po renowacji filmu kobieta o imieniu Kurtz powiedziała, że rozpoznała swojego dziadka, Maurice’a Chandlera, wówczas 13-letniego chłopca o imieniu Moszek Tuchendler, któremu udało się przeżyć Holokaust. W wywiadzie dla filmu opisuje komfortową egzystencję bez „strachu”. Gdyby powiedziano mu, co stanie się za kilka lat, „prawdopodobnie bym w to nie uwierzył”, mówi.
Kres tej tętniącej życiem społeczności nastąpił nagle 3 grudnia 1939 roku, trzy miesiące po napaści Niemiec na Polskę. Miejskich Żydów aresztowano na placu przez nazistowskich żołnierzy z biczami i stalowymi prętami, podczas gdy ich domy plądrowano i wywożono w piekielnie zamkniętych bydlęcych wagonach do gett w większych miastach.
Ostatecznie, jak mówi nam film, zostali wywiezieni do obozu zagłady w Treblince, gdzie zostali natychmiast zamordowani. Holokaust przeżyło i żyło w 1945 r. mniej niż 100 żydowskich mieszczan z pierwotnych 3 tys. w Nasielsku (na ogólną liczbę 7 tys.).
Pod koniec filmu Stigter zestawia ze sobą oddzielne ujęcia portretowe około 150 mieszkańców wioski. Poza kilkoma nie znamy ich imion. Ale widok ich twarzy wyciągniętych z tłumu to jeden ze sposobów na uznanie, że każdy był cenną istotą ludzką straconą dla świata.
Rynek nadal istnieje 80 lat później, w pobliżu parku z pomnikiem papieża Jana Pawła II, ale nie ma pomnika ani pomnika zaginionej ludności żydowskiej, mówi się nam: „Jedyne, co pozostaje, to jego brak”.
Lukę, którą ten film stara się wypełnić najlepiej jak potrafi. W końcu czuje się wdzięczność nie tylko za żmudną pracę Stigtera, ale także za autora Kurtza i oczywiście jego dziadka, po prostu człowieka z aparatem, którego ulotne ujęcia są potężną odpowiedzią na tych, którzy zamierzali wymazać ich istnienie. ludzi i miliony. Film, nawet trzy minuty kruszącego się celuloidu, nie kłamie.
„Three Minutes: A Lengthening”, wydanie NEON-owe, otrzymało ocenę PG przez Motion Picture Association of America „za materiał tematyczny związany z Holokaustem”. Czas trwania: 69 minut. Trzy i pół gwiazdki na cztery.
Typowy awanturnik. Zły odkrywca. Przyjazny myśliciel. Introwertyk.