Nauka
Od świadków po turystykę traumy | Nina B. Mogilnik
Poniżej znajduje się wybór z serii wpisów dotyczących niedawnej podróży do Polski i granicy z Ukrainą, podróży zaprojektowanej przez moją synagogę jako okazja do bycia świadkiem i przyniesienia współczującej ulgi uchodźcom z brutalnej wojny w Rosji.
Ta refleksja jest dygresją, bo nie chodzi tu tyle o konkretne doświadczenie w Polsce, ani o coś konkretnego, co widziałem lub czego się nauczyłem. Raczej chodzi o reakcję, którą miałem kilka razy podczas naszej podróży, oraz o to, jak staram się przetworzyć to, co czuję w związku z tą reakcją i co ją wywołało.
Niedawno rozmawiałem z moją kochaną przyjaciółką Sarą, opowiadając jej o moich zmaganiach, by wyzdrowieć, słuchając opowieści wojennych, odczuwając smutek, oburzenie i ból, a potem opuszczając przestrzeń, w której się znajdowaliśmy, i ruszając do następnego przystanku. Lub w przypadku naszego ostatniego przystanku, w kierunku lotniska.
Co to znaczy siedzieć naprzeciwko kobiety, która uciekła z Ukrainy z córką, której rodzice mogli dołączyć do niej w Krakowie, ale której mąż został w tyle? Co to znaczy usłyszeć od niej, że jej mąż ma problemy ze zdrowiem i nie może służyć w wojsku, więc służy w inny sposób, a jej córka całymi dniami wpadała w histerię, uciekając z Ukrainy? Co to znaczy słyszeć, jak opisuje swoją traumę i traumę jej córki, wyobrażać sobie rzeczy, których nawet ona nie chciałaby powiedzieć, ale prosić, tak jak nasz rabin, by opowiedziała nam o swoim doświadczeniu, tak jakby ona jest proszony o zrecenzowanie przeczytanej książki lub opowiedzenie o wakacjach, z których niedawno wróciła?
Myślałem o pytaniu turystyka urazowa na długo przed wyjazdem. Ale odbywszy dwie podróże ze względów humanitarnych przed tą i mając te podróże celowe, poważne i pełne szacunku, nie miałem powodu sądzić, że ta podróż nie spełniłaby tego standardu. Ale może to było trochę naiwne, bo ta podróż zbliżała nas do tych, którzy uciekali przed brutalną i aktywną wojną, z obecnymi i przyszłymi konsekwencjami dla tych, którzy z nami rozmawiają, dla tych, którzy dzielą się swoimi historiami.
Przed opuszczeniem JCC, gdzie rozmawiała z nami Nomi, pojechałem tam, aby powiedzieć jej, jak bardzo mi przykro z powodu tego, przez co przechodzi, że mam nadzieję, że jej mąż pozostanie bezpieczny i wkrótce będzie mógł się z nią połączyć, a jej córka będzie dobrze. . Powiedziała mi z tym, że musi dać córce środek uspokajający zmieszany z czymś innym (nie pamiętam co), żeby ją uspokoić i że później córka jej podziękowała. „Mamo, to pierwszy raz, kiedy czuję spokój”. Ale twarz Nomi błysnęła w agonii, rodzaju matczynego bólu, którego nikomu nie życzyłbym. Może wymamrotałem coś o tym, że cieszę się, że lekarstwo jest w stanie jej pomóc. A może po prostu kiwnąłem głową i odszedłem. Ale wyraz twarzy Nomi pozostał ze mną. I to mnie niepokoiło.
Więc dzień później, w naszym autobusie, podszedłem do naszego rabina. Wyraziłem obawę, że możemy ponownie traumatyzować ludzi, prosząc ich, aby podzielili się z nami swoimi historiami. Odpowiedział, że robi to dobrowolnie i że ważne jest, aby rozpowszechniać te historie. Obie te rzeczy mogą być prawdą, ale czy zwalnia nas to z obowiązku podchodzenia do tych rozmów z najwyższym szacunkiem i wrażliwością? Czy te przesłuchania mają być opatrzone jakąś etykietą ostrzegawczą? Proszę być świadomym tego, w jaki sposób wchodzisz w interakcję. Ta osoba niedawno opuściła strefę wojny. Nadal jest w szoku. Martwi się o rodzinie w lewo z powrotem. Została wysiedlona z domu i kraju. Lekko stąpać. Zapytaj, czy możesz zapytać o pewne rzeczy.I zawsze upewnij się, że ma możliwość odmowy odpowiedzi. W końcu nikt z nas nie ma prawa do cudzej historii, nawet jeśli mamy najlepsze intencje, by chcieć ją usłyszeć.
Ale nie odpowiedziałem rabinowi swoim pomysłem na etykietę ostrzegawczą. Zamiast tego przypomniałam sobie, żebym była niezwykle ostrożna, niezwykle wrażliwa i trzymała się z dala od wszystkiego, co pachniało wtargnięciem lub wtargnięciem. Dlatego na naszym przystanku o uchodźca centrum pomocy, wyszedłem z pokoju, do którego prowadził nas pracownik, aby porozmawiać o oferowanych usługach. W tym pokoju były łóżeczka i… uchodźca Kobieta leżała na jednej, podczas gdy dwie inne były z boku i rozmawiały. Czułem się, jakbym naruszał miejsce intymności. I powiedziałem to pracownikowi JCC, który nas tam zabrał. Przeprosił mówiąc, że młoda kobieta po raz pierwszy wybrała się na taki spacer. Co nie zwalniało go z obowiązku (pomagania jej) dokonania lepszego wyboru, ale to nie ma znaczenia…
Na naszym ostatnim przystanku, Agencji Żydowskiej dla Izraela, zwiedziliśmy przestrzenie hotelowe, z których korzystają uchodźcy, oraz różne usługi wsparcia świadczone im. Opowiedziano nam trochę o ich zmaganiach, a nawet usłyszeliśmy krótko o pracownikach JHA, którzy byli poza Ukrainą, kiedy wybuchła wojna i mają tam uwięzionych członków rodziny, i którzy podczas naszej wizyty byli zajęci pomaganiem innym przesiedlonym ofiarom wojny, nawet podczas noszenia nieustalony los swoich bliskich z nimi.
Następnie zostaliśmy zaprowadzeni do pokoju, aby wysłuchać historii młodej kobiety i jej rodziny. Ta Nomi miała piętnaście lat. Jej angielski był dobry, ale polegała na ukraińskim mówcy z JAI, który pomagał jej, kiedy tego potrzebowała. Była wyraźnie wstrząśnięta, gdy opowiadała swoją historię, zmartwiona, gdy opisywała swoją ucieczkę z Ukrainy z matką i dziesięcioletnim bratem oraz konieczność pozostawienia starszego i niepełnosprawnego fizycznie dziadka.
W głowie ciągle krzyczałem: „NIECH TO PRZESTAŃ. ZATRZYMAJ SIĘ. POWIEDZ JEJ, ŻE MOŻE NAM NIE POWIEDZIEĆ!” Zamiast tego zwróciłem się do pracownika JAI obok mnie i zapytałem, czy mogę zaproponować jej połączenie z moją kuzynką w Izraelu – dokąd pojedzie kilka dni później, sama, tak jak planowali to jej matka i brat. na Ukrainę, aby zaopiekować się dziadkiem. Powiedział, że tak, więc podniosłem rękę. „Nomi, mam rodzinę w Izraelu. Chętnie zaprosiliby cię na kolację szabatową. Czy to byłoby miłe? Skinęła głową i uśmiechnęła się nieśmiało. Zapytałem ją więc, czy lubi psy. Większy uśmiech. „Moja kuzynka ma psa i jest najlepszą kucharką domową w Izraelu” – powiedziałam. tam.
Potem podszedłem do Nomi i zapytałem, czy mógłbym ją przytulić. Skinęła głową tak. Więc przytuliłem ją i powtarzałem w kółko: „Wszystko będzie dobrze. Wydobrzejesz.” To była jedyna rzecz, o której mogłem pomyśleć, żeby powiedzieć, iw tamtym momencie w to uwierzyłem.
Członek naszej grupy przyszedł do mnie później i powiedział, że to, co zrobiłem, było tak dobre. Powiedziałem jej, że jeśli nie daj Boże, aby moje dziecko było samotne na świecie, jechało do nowego kraju, uciekło ze strefy wojennej, to chciałbym, żeby ktoś to dla niej zrobił, aby dał jej więź z opiekuńczym dorosłym i rodziną .
Może to nie było dużo, ale to było coś, co mogłem zrobić, a nic nie robienie było okropne. Poproszenie dzieciaka, aby ujawnił swoją traumę przed grupą nieznajomych i po prostu odszedł, było niemal nieprzyzwoite i nie mogłem tego odpuścić. Nie wiem, co bym powiedział lub zrobił, gdyby jechała do Belgii lub Argentyny. Być może złożyłbym kolejny, ale bardziej stanowczy protest u naszego rabina. A może zmieniłem moje wyobrażenie o tym, czy można usłyszeć historie ofiar wojny i nie być współwinnym ich ponownego traumatyzowania. A kto, jeśli ktokolwiek, na tym skorzysta…
Nina ma długą historię pracy w sektorach non-profit, filantropijnym i rządowym. Była także autorką opinii dla Tygodnia Żydowskiego i współautorką blogów dla osób niepełnosprawnych The Forward i The New Normal. Jednak Nina jest najbardziej dumna ze swojej roli matki trzech młodych, samotnych dorosłych i dwóch psów ratowniczych, których współrodzicielami jest jej mądrzejsza i lepsza połówka. Od czasu do czasu pisze bloga o tym doświadczeniu na parentjungle.blogspot.com
„Piwny maniak. Odkrywca. Nieuleczalny rozwiązywacz problemów. Podróżujący ninja. Pionier zombie. Amatorski twórca. Oddany orędownik mediów społecznościowych.”