Alyssa Milano nachalny.
Zdjęcie: Siergiej Bachlakow/Netflix
Wraz z końcem roku na rozważanie nagród w naszej recenzji, Netflix wykorzystuje styczeń, aby ochłodzić się i wydać niektóre tytuły, które nie wymagają dzienników prasowych i kampanii For Your Attention. Wybór, który trzeba zobaczyć, naciska kilka gorących przycisków z cielesną konfiguracją, która jest tak francuska, jak to tylko możliwe, ale w tym miesiącu skład to własne miniaturowe tournee po świecie, w tym dramat społeczny rozgrywający się w Indonezji, polski epos gangsterski, który gra jak marynowane Scorsese i świetnie wykonany hiszpański koszmar. To wszystko plus specjalna niespodzianka dla fanów Alyssy Milano i/lub psychoseksualnych intryg! Pozbądź się poświątecznych poświątecznych zastojów dzięki jednemu z najnowszych oryginalnych filmów Netflix, którego pełna recenzja znajduje się poniżej:
Vive la France, jedyny kraj, w którym następujące założenie może mieć szansę: Listless Jean-Louis (Laurent Lafitte, który również wyreżyserował tę adaptację sztuki) jest zaskoczony, gdy odkrywa, że jego serce się zatrzymało i zniknęło w stanie lewitacji -śmierć, której jedynym lekarstwem jest wstyd matki. Edypowa radość pojawia się, gdy próbuje wydostać się z tej sytuacji, pstrykając polaroidem wspomnianych szeregowych, których mrożąca krew w żyłach komedia zostaje zepchnięta w sferę naprawdę niewygodnego tabu. Poczucie humoru Lafitte’a opiera się jedną nogą na liceum, a drugą na wyrafinowanym (francuski tytuł filmu to Pochodzenie świata, jak w XIX-wiecznym portrecie Gustave’a Courbeta przedstawiający srom kobiety bez twarzy, a zaczyna się od interludium w kosmosie), odświeżające połączenie, całkowicie obce amerykańskiej tradycji komedii filmowej. Jeśli to tylko szok nowości, to godna rozrywka.
Po kilku koktajlach na przyjęciu dla 30-latka przeprowadza się mały eksperyment myślowy. Aby ostatecznie rozstrzygnąć spór o istnienie bratnich dusz, małżeństwo (Flavio Furno i Marta Gastini) ułożyło swoich samotnych przyjaciół w hipotetyczne scenariusze, z których niektórzy widzą, jak ich miłość ucieka, a inni nie. Chodzi o to, że idealne dopasowanie jest tak samo funkcją tego, gdzie jesteśmy w życiu, jak nieodłączną kompatybilnością między osobami — mniej racji pana, więcej pana teraz — co ogólnie wydaje się słuszne, nawet jeśli tak nie jest. odkrywczy. Sprawa mogłaby być lepsza, gdyby reżyser Alessio Maria Federici i scenarzysta Martino Coli nie rzucili nam tego prosto na głowy, z wprowadzeniem zapowiadającym „Oto teza naszego filmu!” i zakończeniem obejmującym to „I to jest teza nasz film!” Ta niewyobrażalna prostota rozciąga się również na konfiguracje, więc nawet segmenty, w których wszystko jest połączone razem, wydają się nieco napięte.
Żyjemy gdzieś w XVIII wieku, a rodzina — uparty ojciec Salvador (Roberto Alamo), kochająca matka Lucia (Inma Cuesta) i jej nadęty syn Diego (Asier Flores) — zainwestowali w najbardziej wysublimowany zakątek wsi Hiszpania do dyspozycji. Od niepokojących lalek, które zrobiła mama, po minimalistyczne strachy na wróble, które zaśmiecały jej pola uprawne niczym egzekucje na Kalwarii, wszędzie panują złe wibracje, grożące pochłonięciem delikatnego Diego, gdy tata wyrusza do rodziny mężczyzny, aby znaleźć kogoś, kto właśnie popełnił samobójstwo na ich progu. To kolejna z tych transakcji, w których dysfunkcja rodziny przekształca się w formę potwora, co w tym złowieszczym przypadku nie jest tak ekscytujące, jak potwór bez nóg w metaforycznej abstrakcji. „Właściwie chodzi o traumę” stało się ostatnio czymś w rodzaju puenty w świecie horrorów, a preferowanie tutaj podtekstu nad rzeczywistym tekstem dobrze wyjaśnia, dlaczego.
Śmiertelne iluzje, który technicznie nie jest Netflick licencjonowanym przez serwis w zeszłym roku, w którym Kristin Davis grała autora w miękkiej okładce, który rozwiązuje prawdziwy spisek zabójstwa, podobno osiągnął liczby potworów; oczywiście było tylko kwestią czasu, zanim studio stworzyło własne. Kolejna aktorka znana z telewizyjnej pracy na przełomie tysiącleci (tym razem to Alyssa Milano z Zafascynowany Fame) znajduje się w podobnej sytuacji, wykorzystując instynkt przewracania stron, aby dowiedzieć się, kto dźgnął jej siostrę. Wszystko to należy do sfery trashtastik, ale reżyserce Monice Mitchell brakuje niezbędnego poczucia ironii, by znaleźć zabawne w tej przegrzanej plątaninie nielegalnych sekretów, pozostawiając nudę w pustej przestrzeni. W tym raczej łagodnym podejściu do gatunku, który kwitnie na outré, brakuje nam perwersyjnego dreszczyku emocji, który obejmuje i wznosi się ponad obskurny. Chociaż fabuła Mitchella kręci się wokół tajnych transakcji dziewczyny z kamerą, nie ma tu nic, co mogłoby wydawać się niedostępne.
Studentka (Shenina Syawalita Cinnamon) wychodzi z domu i jest zbyt podekscytowana, a następnego ranka z przerażeniem odkrywa na swoim telefonie komórkowym niezapamiętane wydarzenia tego wieczoru. To powszechne zjawisko, ale w indonezyjskiej kulturze cenzury wystarczy jedno niegrzeczne, pijane selfie, aby zostać wyrzuconym ze szkoły i rodziny. Nasza dziewczyna Sur odkłada na bok swoje uczucia zranienia, aby mogła bawić się w detektywa i dowiedzieć się, jak straciła kontrolę, odkrywając niesmaczne intrygi swoich kolegów z klasy. (Prawie taka sama umowa jak Pippa Bianco dzielić, chociaż oś czasu produkcji sugeruje, że jest to raczej zbieg okoliczności niż zakulisowe algorytmiczne bzdury). quo narodu tutaj. Gdyby tylko dialog nie był tak silnie funkcjonalny i bliższy niezdarnej nieartykułacji młodych ludzi, mogłaby to być wiarygodna, wartościowa analiza społecznej epidemii.
Amerykańska scena indie dała nam mnóstwo wrażliwych, śmiertelnie ponurych dramatów o komikach, którzy chowają swoje nerwice i opóźniają rozwój za fasadą płaczącego klauna, a ten meksykański odpowiednik nie wnosi zbyt wiele do fabuły wyrazistości. Smutny dowcipniś Gabriel Nuncio (który gra także fabularyzowaną wersję samego siebie, a także współreżyseruje i współscenarzyści) mierzy się z litanią mini-kryzysów typowych dla jego typu: próbuje sprzedać scenariusz filmowy, którego nikt nie zna , dobija targu z zaskakująco zagraną, heteroseksualną wersją maniakalnej dziewczyny ze snów wróżek (Cassandra Ciangherotti), której przyjaciel chce, aby oddał swoją spermę. Osoby zaznajomione z meksykańską sceną komediową mogą uzyskać więcej z jej infiltracji kliki na ścianie – kilka znanych komiksów pojawia się jako ona – ale bardziej drażliwa strona jej dorastania w wieku średnim jest nieświeży.
To wielka tajemnica filmów gangsterskich: głodni młodzi reżyserzy, wychowani pod urokiem swojej fajności, chcą tworzyć własne, ale nie ma nic bardziej niefajnego niż ponowne rozpieszczanie największych hitów minionych pokoleń. To, że dodatek Macieja Kawulskiego do tego zatłoczonego półświatka przyjeżdża do nas z Polski, wydaje się obiecująco wyjątkowy, dopóki nie wiadomo, że właśnie robi kopię opieczętowanego materiału ze Stanów. Prawdziwa historia życia Nikodema „Nikosa” Skotarczaka (Tomasz Wołosok), od przekrętów w dzieciństwie na groszowe ante do szczytu przestępczej mafii, mogłaby być napisana przez Henry’ego Hilla, Franka Lucasa lub dowolną liczbę krnąbrnych, bezwzględnych oszustów, którzy przybyli wcześniej ich. Jednonocne widowisko z kobietami bez twarzy, ostre zastrzyki stylizowanej przemocy, struktura wznosząca się i opadająca – to wszystko melodia, którą znamy zbyt dobrze, choć nagrana na nowo z dudniącej wschodnioeuropejskiej muzyki klubowej.