Connect with us

Zabawa

Jak Jonathan Larson nauczył mnie być lepszym krytykiem

Published

on

Jak Jonathan Larson nauczył mnie być lepszym krytykiem

Obejrzałem Tick, Tick…Boom!, Netflixową adaptację musicalu Jonathana Larsona cztery i pół razy w ciągu trzech tygodni. Ścieżkę dźwiękową przesłuchałem trzy razy, z wyjątkiem utworu otwierającego „30/90”. Słyszałem to co najmniej kilkanaście razy.

Kiedy odtwarzasz piosenkę tyle razy, całe wersety zaczynają zapadać w twoją pamięć. Zaczynasz patrzeć pod powierzchnię i odkrywać kości muzyki: zmiana tonacji, zmiana tempa, bluesowa linia basu, która wlatuje i znika w mgnieniu oka.

Kiedy mówię o pracy Larsona, staję się romantyczny. Tak było odkąd skończyłem 15 lat, dzięki jego nagrodzonemu Pulitzerem musicalowi Rent, a teraz dzięki Tick, Tick… Boom! Ale jest zasadnicza różnica w sposobie, w jaki odnosiłem się do jego ówczesnej pracy, w porównaniu z obecną : wtedy fanka dopiero zaczynała odkrywać formę sztuki, która ukształtuje jej życie osobiste i zawodowe; Dziś jako krytyk lepiej rozumie się możliwości teatru muzycznego.

Ale wciąż mam przed sobą długą drogę – ciągle uczę się, jak być lepszym fanem teatru i krytykiem, a 26 lat po jego śmierci Jonathan Larson jest moim nieprawdopodobnym mentorem.

Tick, Tick…Boom!, prequel Larsona do Rent, to musical o próbach wyprodukowania przez dramaturga jego dystopijnego rockowego musicalu Superbia. Jego ambicje i lęki tworzą napięcie z dziewczyną i najlepszym przyjacielem, którego marginalizuje.

Chociaż w serialu Larsona występuje kompozytor o imieniu Jon i jest on w dużej mierze autobiograficzny, film – napisany przez Stevena Levensona i wyreżyserowany przez Lin-Manuela Mirandę – wypełnia lukę między autorem a jego dziełem, czyniąc z Larsona samego bohatera. Przełączamy się między jego sceniczną produkcją „Tick, Tick… ​​Boom!”. i odpowiednie wydarzenia w jego życiu.

Film z miłością przygląda się życiu i dziedzictwu Larsona. Larson (Andrew Garfield, który został niedawno nominowany do Oscara za tę rolę) jest wykonawcą niewinnie zdystansowanym, a jednocześnie intymnie obecnym, przejrzystym dla publiczności poprzez swoje piosenki, które wydają się tryskać z jego głowy tryskającym rytmem.

Garfield podskakuje po ekranie z energią dziecka na trampolinie; Jego niemal kinetyczne przedstawienie to trzepotanie i pośpiech gestów, drgania i machania kończynami we wszystkich kierunkach. W niektórych scenach Larson zatrzymuje się, aby zastanowić się nad myślą lub frazą; jego głowa przechyla się na bok, a szczęka otwiera się tylko nieznacznie, jakby chciał zrobić miejsce na wyrzucenie nowego tekstu. To jest szalone. I urocze.

READ  Gra „The Medium” staje się serialem telewizyjnym

Tak jak świat, który buduje Miranda: skrojona na miarę wersja Nowego Jorku z lat 90. dla teatralnych nerdów, gdzie André De Shields wchodzi jako wyniosły patron do Moondance Diner, gdzie Bernadette Peters pije kawę i gdzie trzy oryginalne „Rent” członkowie obsady (Adam Pascal, Daphne Rubin-Vega, Wilson Jermaine Heredia) to włóczędzy, którzy śpiewają na ulicach.

To dzięki Larsonowi w ogóle rozpoznaję tak wiele z tych twarzy.

Już wcześniej pisałam o mojej miłości do Rent, miłości, którą dzielę się z mamą – o tym, jak dostarczyła artystycznej fantazji, która mogłaby być skarbnicą mojej młodzieńczej niepewności, lęków, złości i cierpienia. Odkryłem również musical mniej więcej w czasie, gdy stawiałem małe kroki, aby zostać krytykiem i pisałem wyczyny do mojej szkolnej gazety.

Larson nauczył mnie, że konstelacja nut w partyturze ma wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić ogromny smutek i nieokiełznaną radość. Że musical nie musi być przewiewny i beztroski, ani kiczowaty i przestarzały. Może być odważnie i na czas – nawet tragicznie. Albo jako dziwaczny i wywrotowy – „Rent” jest pełen seksu i narkotyków, szalonej sztuki performance i wzmianek o BDSM – jak każda forma sztuki.

Musical, który doceniłem, ma skomplikowaną strukturę: książka jest kręgosłupem, a każda piosenka w partyturze zawiera własną mikronarrację, własny głos przekazywany przez muzykę.

Nadal kocham „Rent” tak samo, jak gdy miałam 15 lat, ale ponieważ moja sympatia do niego się zestarzała, nabrała tonu nostalgii w sepii.

Nie jestem już tą samą osobą co nastolatka – na szczęście. Podniosę kieliszek do la vie boheme, ale nie zostanę długo z eklektycznym tłumem w Life Cafe.

Po obejrzeniu filmu Tick, Tick…Boom!, od razu zakochałam się w filmie 30/90, który wydawał mi się dostosowany do moich własnych doświadczeń. Byłem artystą na długo przed tym, zanim zostałem krytykiem i zawsze pracowałem pod narzuconym poczuciem pilności; Jako dziecko chciałem zostać znanym poetą, dziennikarzem i powieściopisarzem do 25 roku życia.

READ  Polacy protestują w całym kraju w obronie wolności mediów

Kiedy skończyłam 30 lat, w środku naszego pierwszego lata pandemicznego, miałam kryzys egzystencjalny, który trwał miesiącami. Osiągnięcie tego przełomowego wieku, jak śpiewa Larson w „30/90”, oznacza „nie jesteś już naiwny”. Wciąż niepotrzebnie martwię się o czas i śmiertelność i trzymam się tych samych sztampowych, zadowolonych z siebie zmartwień o spuściznę, które ma tak wielu artystów, w tym Larson.

W końcu, gdy po niespokojnym i przygnębionym popołudniu ponownie obejrzałem film, przypomniałem sobie, jak robiłem to z Rent. Znowu Larson wyciąga pomocną dłoń, nie tylko w tych smutnych chwilach mentalnej paniki, ale w chwilach radości, gdy śpiewam do nowego filmu „Boho Days”, kiedy przygotowuję kolację i przemykam po kuchennym blacie.

to jest miłość

Ale muszę przyznać, że „Tick, Tick… Boom!” powstrzymało mnie, gdy reżyserem Larsona jest Stephen Sondheim i krytyk teatralny. Sondheim dostrzega potencjał w Larsonie iw sztuce, podczas gdy krytyk szybko go odrzuca. Kiedy zobaczyłem ciasnotę i pretensjonalność krytyka, zadałem sobie pytanie: czy ja to zrobiłem Czy w ten sposób przegapiłem dzieło sztuki??

„Tick, tik… Boom!” nie rzuciło mi światła na twórczą i ekonomiczną sytuację artysty; Przejrzałem wystarczająco dużo wierszy, podań i zgłoszeń, aby sam dobrze o tym wiedzieć. Dało mi jednak wgląd w umysł twórcy teatru: sposób, w jaki rozwija motywy muzyczne; łączy piosenki w narrację (brakująca piosenka w „Superbii”, która w filmie staje się „Come to Your Senses”); i czerpie inspirację z innych prac (miłosny romans Larsona z „Sunday in the Park with George” radośnie zamienia się w scenę obiadową).

W filmie Larson jest zdenerwowany krytyką krytyki dotyczącą różnorodności tematów i stylów jego musicalu („Jestem zagubiony. Nie wiem, co to za serial”, mówi krytyk. „Czy to jest rock, czy to Broadway? To jest jedno i drugie? Następnie pisze równie urozmaicony musical, który jednak składa się na dzieło pełne przygód, a jednocześnie spójne.

READ  „To było jak koniec świata” – Winnipeg Free Press

Wielokrotne oglądanie „Tick, Tick… Boom!” pozostawiło mnie z rozpoznawaniem wzorców; Zauważyłem, że jego piosenki noszą w sobie wczesne ślady „Rent”. „Johnny Can’t Decide” ma takie same cechy emocjonalne jak „One Song Glory”. Harmonie „30/90” przypominają „What You Own”. I za każdym razem, gdy słyszę gitarowy riff na początku „No More”, przez krótką chwilę słyszę intro tytułowego utworu „Rent”.

Przed Larsonem nigdy nie słuchałem melodii; W ostatnich tygodniach słuchałem nie tylko ścieżki dźwiękowej do nowego filmu, ale także muzyki do „Company” i „Six”. Przed Larsonem lubiłem teatr muzyczny, ale nie doceniałem jego głębi; Teraz chodzę na musicale z otwartym umysłem i, choć może się to wydawać beznadziejnie słodkie, z otwartym sercem.

Larson dał mi kolejną lekcję. Za każdym razem, gdy spotykam się z jego twórczością, zmuszam się do konfrontacji z najbardziej daremną pracą, jaką jest mój zawód: szukaniem języka do opisu sztuki. Jako artysta mam nadzieję, że moja praca wykracza poza granice definicji, ale jako krytyk muszę to robić najlepiej, jak potrafię. Krytyka, miejmy nadzieję, ewoluuje wraz z krytykiem, ponieważ nowe prace nieustannie zmuszają ją do rozwoju i adaptacji – a nowe prace odświeżają jej miłość do gatunku.

Przynajmniej taką lekcję mam dzisiaj na mojej kanapie ze sceną z „Tick, Tick… Boom!” po raz kolejny zamrożony na moim ekranie. Garfield jako Larson stoi w środku Moondance Diner podczas niedzielnego brunchu, gdy wszystko wokół niego zwalnia.

Rozgląda się, a restauracja przemienia się w jego wyobraźnię. I tak po prostu pisze nową piosenkę. Kto wie, co jeszcze zaoferuje mi Larson, jeśli jutro znowu zagram?

Continue Reading
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *