Świat
Dziesięć lat temu obserwowałem protestujących obalających brutalny reżim w Egipcie. Teraz ich nadzieje na nową erę wolności legły w gruzach
Kilka dni po rewolucyjnym szczycie protestów przeciwko reżimowi w Kairze w 2011 r., W ramach których wzywano do dymisji ówczesnego prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka, nastroje uległy zmianie.
Do tłumu wpuszczono prorządowych bandytów. Zaczęli atakować protestujących, dziennikarzy relacjonujących wydarzenia i mieszkańców Zachodu. Niektórzy z nich weszli do naszego hotelu.
Powinniśmy spakować swoje rzeczy, upchnąć się do samochodów i pojechać z hotelu Hilton z widokiem na plac Tahrir do stosunkowo bezpieczniejszego hotelu oddalonego o kilka mil.
Dzieliłem samochód z kamerzystą Joe Duranem na siedzeniu pasażera i Andersonem Cooperem z CNN na tylnym siedzeniu.
Na moście 6 października tłum zmusił naszą taksówkę do zatrzymania się i okrążył nas. Wybili szyby. Wrzucili kamienie do samochodu. Kierowca otoczony przez agresywnych napastników wyglądał na zamarzniętego.
Pamiętam, jak powiedziałem po arabsku: „Dam ci 500 dolarów za okna, jeśli będziesz dalej iść”. Wyjąłem tę figurę z powietrza. Nadal nie wiem, dlaczego ten numer przyszedł mi do głowy. Kiedy odjeżdżał, myślałem, że jesteśmy bezpieczni.
Wjechaliśmy naszym zepsutym samochodem pod wejście do hotelu Marriott. Oszołomieni udaliśmy się do holu i zarejestrowaliśmy się w recepcji.
Wkrótce potem felietonista New York Timesa, Nick Kristof, powiedział mi, że niektórzy dziennikarze zmienili nazwiska, w których się zameldowali, aby każdy bandyta, który wszedł do hotelu z prośbą o listę gości, nie wiedział, w którym pokoju znajduje się cudzoziemiec w prasie.
I tak mam na imię arabskie, pomyślałem, więc powinno być dobrze. „Czy gdzieś w formularzu jest CNN?” Pamiętam, jak Kristof mnie pytał. Nie byłem pewien, ale postanowiłem zaryzykować. Nie ma sensu zostawać zbyt długo w recepcji.
Tej nocy nadaliśmy specjalny reportaż CNN z podłogi pokoju hotelowego. Pamiętam, że pomyślałem, że to wygląda jak wideo z zakładnikami. Mielibyśmy wiele więcej takich nocy, w tym jeden szczególnie napięty wieczór zabarykadowany w biurze CNN w Kairze i kanapa zamykająca drzwi.
Relacjonowałem na żywo godzinami z naszym ówczesnym kierownikiem biura, legendarnym Benem Wedemanem i Cooperem. Siedzieliśmy skuleni na pudełkach ze sprzętem fotograficznym, oświetleni najsłabszym możliwym światłem na naszych twarzach, ponieważ biura musiały wyglądać na puste z zewnątrz.
Nadzieje na demokrację
Rząd przeciwstawiający się powstaniu trwał kilka dni.
Reżim i jego zwolennicy próbowali zdławić ruch ludowy, ale armia nie była po stronie Mubaraka. Podobnie jak w Egipcie przez dziesięciolecia, ostatecznie to generałowie mieli władzę w swoich rękach. Kiedy porzucili Mubaraka, wszyscy wiedzieliśmy, że to nie potrwa długo.
11 lutego 2011 r., 17 dni po rozpoczęciu protestów, było już po wszystkim: Hosni Mubarak złożył rezygnację. Oznaczałoby to początek nowej ery; Była nadzieja, że dziesięciolecia nepotyzmu, korupcji, policyjnej brutalności i ucisku ustąpią miejsca czymś podobnym do demokracji.
Kilka lat później relacjonowałem wybory prezydenckie w Egipcie w 2012 roku, które zakończyły się zwycięstwem prezydenta Bractwa Muzułmańskiego Mohameda Morsiego.
Ostatecznie jednak ożywienie wojskowe zmiażdży islamistów w 2013 roku i przywróci armię do władzy. Byli tam przez cały czas i tolerowali coś, co okazało się tylko krótkim eksperymentem z demokracją.
Zagubieni – a nawet przygnębieni – w tej tragicznej historii są pierwsi protestujący, którzy marzyli o demokracji, która ich reprezentuje.
Przygnębiony optymizm
W pierwszych tygodniach powstania dziennikarze tacy jak my podzielali swój optymizm: czy to naprawdę może być moment, w którym świat arabski powoli i boleśnie przekształci się w system, który służy własnemu narodowi, a nie niewybieralnym autokratom, którzy są wyczerpani? kraje były suche od dziesięcioleci?
Dziesięć lat temu pozwoliliśmy sobie w to uwierzyć.
Dzisiaj wielu z tych, którzy stanęli na czele protestów, zostało wygnanych, uwięzionych lub, co gorsza,.
W innych częściach regionu konsekwencje były znacznie bardziej tragiczne.
W Syrii reżim stłumił wezwanie własnych obywateli do demokracji z taką brutalnością, że pokojowych demonstrantów szybko zastąpili ekstremistyczni buntownicy i walczyli z rządem wspieranym przez siły zewnętrzne, aby przejąć kontrolę nad zdewastowanym krajem.
Nawet dzisiaj ci z nas, którzy relacjonowali Egipt w 2011 roku, głęboko odczuwają intensywne emocje tamtych wczesnych dni.
Było kilka przerażających momentów, ale historyczne znaczenie wydarzeń, które dokumentowaliśmy, działało jak paliwo rakietowe, gdy uciekaliśmy przed tłumami i kucaliśmy w pokojach hotelowych.
Ale nie miało tak być dla rewolucjonistów w Egipcie i poza nim.
Świat arabski, który pod wieloma względami jest w gorszej sytuacji niż przed arabską wiosną, musi czekać, aż kolejne pokolenie zażąda wolności od swoich przywódców. I można mieć tylko nadzieję, że tym razem odniosą zwycięstwo, choćby po to, by ofiary tych, którzy byli przed nimi, nie poszły na marne.
Poprawka: we wcześniejszej wersji tej historii nieprawidłowo podano rok wyboru Mohameda Morsiego. Był rok 2012.
„Organizator. Entuzjasta podróży. Rozwiązuje problemy. Miłośnik muzyki. Oddany uczony kulinarny. Nieuleczalny fan internetu. Zwolennik popkultury.”