Są rzeczy, o których fizjolodzy nie marzy. Och, są. Jednym z nich jest to, że może nie być nikogo takiego jak Dariusz Gnatowski. Jest tylko kilka – a od teraz jeszcze mniej – osób, które łączą się tak pozytywnie, że nawet wspomnienia wywołują uśmiech na Twojej twarzy. I to w różnych wymiarach i kształtach. Od przyjaznego uśmiechu po chichot po jednej z kultowych fraz z cyklu „Świat wg Kiepskich”.
Był po prostu miłym facetem
Poza tym był po prostu miłym facetem. Nie zawsze z bananem na twarzy, w końcu, jak wszyscy, miał swoje lepsze i gorsze dni, ale zawsze z taką miłą, przemyślaną życzliwością. Szedł – jeśli nie zawsze był łatwy – dowód na to, że duzi chłopcy, pluszowe misie lub cokolwiek czule lub bez ogródek nazywają grubymi, są miłymi ludźmi do przytulania.
Wiem, bo sam jestem wielkim grubym niedźwiedziem i pewnego dnia, gdy staliśmy razem przed windą, śmialiśmy się z ciężaru w oczach czekających z nami ludzi. Biedni próbowali ocenić, czy mają okazję prowadzić, czy też dwóch z nas wystarczy, aby zapełnić kilogram ekskluzywnej windy pasażerskiej, która zbliżała się z cichym szumem. Musieli czekać, bo to było zanim Pan Darek cokolwiek stracił.
Ale to, co warto oczywiście podkreślić, wyruszyło nie tylko na przyszłe przejażdżki windą, ale przede wszystkim na całe życie. Cukrzyca jest niebezpieczna i pan Darek o tym wiedział. A kiedy na chwilę zapomniał, przypomniała mu i utrudniła mu życie.
Dariusz Gnatowski w roli Arnolda Boczka w serialu „Die Welt nach den Kiepskis”
Nie grał głównej roli, nie grał
Radość Dariusza Gnatowskiego zawsze mnie wprawiała w zakłopotanie. Taki był jego optymizm. Bo jak każdy aktor miał własne ambicje i marzenia zawodowe. I – zgodzimy się wszyscy – ze względu na jego podejście, oferta była dość ograniczona. Kiedy rzucił szkołę jako zawodowy aktor, okazało się, że trwa bojkot aktorski, więc nie mógł liczyć na popularną karierę. Na szczęście aktor był dobry i zrobił to. Tutaj ogromne znaczenie miało połączenie determinacji, talentu i pokory. Nie grał wiodącej roli i nie przyjmował zaproszeń do nowych ról i ról. Chciałem napisać, że nie był wybredny, ale można było zrozumieć, że wziął wszystko tak, jak poszło. I szanował siebie. Co najlepiej wiedzą bywalcy Teatru STU w Krakowie.
Poznałam pana Dariusza i polubiłam go jeszcze zanim wszedł do wrocławskiego apartamentowca przy ul. Ćwiartki 3 do 4, gdzie był obok rodzin Kiepskich i Paździochów i regularnie korzystał z ich prywatnej toalety publicznej. Mam na myśli toaletę. Ale kiedy tam dotarł, jednym uderzeniem podbił serca publiczności. Wiem, że to banalne powiedzenie, ale tak to się naprawdę wydarzyło. Oszukać? Nie idiota, ale z wielkim sercem! To było serce Arnolda Boczka, wszystko od Dariusza Gnatowskiego. Wszystko. Serce, pewna naiwność, która wynika z niewiedzy, skąd bierze się przekonanie, że człowiek zasługuje na to, by być godnym zaufania i zwyczajnym. Duży facet z jeszcze większym uśmiechem, który nigdy nie dał do zrozumienia, że nie jest w porządku.
Dariusz Gnatowski w roli Arnolda Boczka w serialu „Die Welt nach den Kiepskis”
Jeden wielki szczęściarz i jeden wielki mężczyzna zginęli
Nie byliśmy przyjaciółmi, ale tych kilka spotkań zawsze będę pamiętać. Po każdym z nich dopiero po powrocie do domu zdałem sobie sprawę, że cały czas się uśmiecham. Nie śmieję się, po prostu się uśmiecham. Cholera! A jak wspaniale gotował! Świetne, bo z przyjemnością i miłością.
Do diabła, powtórzę, umarł wielki aktor, zmarł człowiek, który miał wielki dar i bardzo to wykorzystał. Powiedziałem mu kiedyś, że ma szczęście, bo został stworzony, by dawać ludziom radość, a tym samym poczucie bezpieczeństwa. To najlepsza możliwa praca na ziemi. W końcu jaki może być większy lub lepszy sens życia niż wtedy, gdy uszczęśliwiasz ludzi i kiedy gdzieś wchodzisz, wszyscy mimowolnie się do ciebie uśmiechają?
Umarł wielki człowiek, wielki szczęściarz i wspaniały człowiek. Ładny. Proste.