technologia
Aleksander Doba, który przejechał przez Atlantyk, umiera w wieku 74 lat
Aleksander Doba, polski poszukiwacz przygód, który samotnie przekroczył Atlantyk w wieku 70 lat, karmiąc się wzmacniającą dżemem śliwkowym swojej żony – po dwukrotnym przepłynięciu Atlantyku samotnie w wieku 60 lat – zmarł 22 lutego na szczycie Kilimandżaro w Tanzanii w Afryce. Miał 74 lata.
Jego syn Czesław powiedział, że przyczyną było uduszenie z powodu wysokiego poziomu obrzęku płuc.
Trzy śmiałe podróże pana Doby przyniosły mu Rekord Guinnessa tytułi 2017 on był najstarsza osoba, która przepłynęła kajakiem przez Atlantyk. Jego osiągnięcia uczyniły go bohaterem narodowym w Polsce.
Pan Doba, były inżynier zakładów chemicznych, który mieszkał w małym miasteczku nad rzeką, od dawna jest najbardziej utalentowanym kajakiem w swoim kraju. Jego pragnienie podboju oceanu wyrosło z niewinnej idei, która powoli go pochłaniała: wszystko inne przepłynął kajakiem, więc dlaczego nie Atlantyk?
Jako młody człowiek w PRL związał się z lokalnym klubem kajakowym i chętnie uprawiał ten sport. W 1989 pobił rekord przez większość dni wiosłowanych przez Polaka w ciągu jednego roku. Później wiosłował po obwodzie Morza Bałtyckiego przez 100 dni. Przepłynął również kajakiem wzdłuż wybrzeża Norwegii do koła podbiegunowego; Podczas tej podróży został wyrzucony ze swojej łodzi podczas burzy i obudził się na dźwięk własnego krzyku po wyrzuceniu na brzeg.
Ale pan Doba był głodny przepłynięcia oceanu tak dużego, że wydawał się nieskończony, i planował przepłynąć kajakiem po Atlantyku.
„Z ręką na sercu to nie był mój pomysł” – powiedział w rozmowie z New York Times Magazine w 2018 roku pan Doba. „Zostałem zainfekowany wirusem”.
Wiosną 2017 roku rozpoczął swoją trzecią przeprawę transatlantycką – tę, która cieszyła się największym zainteresowaniem mediów – podczas wiosłowania z New Jersey. Po tym, jak opuścił zatokę Barnegat i skierował się w stronę horyzontu, wkrótce był pływającym punktem na oceanie.
Pan Doba płynął na wschód przez 110 dni w swoim specjalnie zaprojektowanym kajaku Olo z włókna szklanego. Wraz z dżemami śliwkowymi żony jadł liofilizowany gulasz i owsiankę, batoniki czekoladowe i domowe wino. Po tym, jak jego przesiąknięte wodą ubranie stało się zbyt irytujące, pozostałą część podróży pokonał nago. Spał w maleńkiej kabinie w kształcie trumny, do której wszedł, przesuwając się przez portal, a gdy latające ryby wylądowały na jego pokładzie, skubał je żywcem. („Bardzo dobrze”, powiedział. „Lepsze niż sushi”).
Podczas podróży pan Doba przeżył gwałtowną dwudniową burzę, która prawie całkowicie go pochłonęła. Gdy przygotowywał się na swoje życie, zerwała się lina trzymająca jego morską kotwicę (jedyna rzecz, która utrzymywała jego kajak stabilnie). Zdając sobie sprawę, że Olo może przez chwilę rozpaść się na kawałki, zapiął uprząż i przeczołgał się po pokładzie, aby zawiązać nową kotwicę, po czym wczołgał się z powrotem do swojego kąta.
Olos Ruder został poważnie uszkodzony po kolejnej burzy, więc niechętnie skontaktował się ze swoim zespołem przez telefon satelitarny w celu uzyskania pomocy. Zabrał go frachtowiec, a jego filipińska załoga naprawiła ster. Kapitan statku zawahał się, czy wpuścić rozczochranego człowieka samotnie do morza. Ale pan Doba nalegał i znowu wpadł do oceanu.
Jego odyseja zakończyła się we wrześniu, kiedy wpłynął do portu Le Conquet we Francji.
„Zbliżałem się do granicy moich i ludzkich możliwości” – powiedział Timesowi.
Ale pan Doba przetestował granice możliwości podczas swoich dwóch poprzednich przepraw przez Atlantyk.
w 2010Kiedy płynął kajakiem z Senegalu do Brazylii, na jego skórze pojawiły się wysypki solne, paznokcie prawie odpadały, a oczy cierpiały na zapalenie spojówek. w 2013Kiedy płynął z Portugalii na Florydę, grecki tankowiec popełnił błąd, ratując go.
– Nic mi nie jest – zawołał pan Doba po angielsku do załogi statku i podniósł kciuk.
Zaproponowali, że rzucą mu liny. On odmówił.
Kiedy statek zawrócił do niego, pan Doba wykrzykiwał wulgarną polszczyznę i odpłynęli na dobre.
Podczas swoich podróży podziwiał majestat morza i cieszył się cudami, w których sam był inicjowany. Kiedy w nocy zobaczył spadające gwiazdy, złożył życzenia, które później się spełniły. Żartobliwie poklepał skorupy żółwi, które pływały obok niego. Był świadkiem formowania się chmur burzowych i towarzyszącej im ogłuszającej ciszy.
Był kiedyś przekonany, że ktoś go obserwuje. Uważnie przyjrzał się wodzie.
„Wtedy to zobaczyłem: ogromna głowa wystająca z morza” – powiedział powiedział Canoe & Kayak Magazine w 2014 roku. „Wieloryb pływał tu i ówdzie wokół mojego kajaka. Jego 20-metrowy ogon merdał. A potem nagle wieloryb upadł i zniknął w oceanie. „
Aleksander Ludwik Doba urodził się 9 września 1946 roku w Swarzędzu. Jego ojciec Wincenty był mechanikiem. Jego matka Eugenia (Ilijna) Doba była gospodynią domową.
Dorastał jeżdżąc na łyżwach po stawach i jeżdżąc na nartach przez lasy. Jego ojciec zbudował mu rower ze złomu, a gdy miał 15 lat jeździł nim po całym kraju.
Na początku lat 70-tych Pan Doba ukończył Politechnikę Poznańską, gdzie studiował inżynierię mechaniczną. Ożenił się z Gabrielą Stucką w 1975 roku i osiedlili się w Policach, gdzie dostał pracę w fabryce chemicznej. W 1980 roku jego pracownicy zapytali go, czy chciałby dołączyć do ich klubu kajakowego i wkrótce wszystkie weekendy spędzał na wodzie.
Wczesna eskapada obejmowała pływanie kajakiem po Morzu Bałtyckim w czasie, gdy partia komunistyczna, aby zniechęcić uciekinierów, uczyniła to nielegalnym. Kiedy pan Doba spotkał się ze strażą graniczną, poinformowali go, że poważnie naruszył prawo.
„Po prostu wiosłowałem w dół rzeki” – wyjaśnił. „Nie wiem, jak tu trafiłem”.
Ciągle szukał przygód. Eksplorował niezliczone polskie rzeki i tak samo spiętrzone Nagrania i premiery.
W 2010 roku zaczął poważnie planować przekroczenie Atlantyku. Zaprojektował niezatapialny kajak z szafkami na żywność i kabiną sypialną. W październiku tego roku przepłynął z Senegalu do Brazylii w 99 dni.
„Nie był człowiekiem, który naprawdę nie mógł się doczekać Bożego Narodzenia z rodziną” – powiedział jego syn Czesław. „W drodze do domu mojej babci w czasie wakacji chciał, żeby go wysadzono nad rzeką i poprosił nas, żebyśmy go zabierali w drodze powrotnej.
„Normalny człowiek chce siedzieć z rodziną przy ognisku na Boże Narodzenie” – dodał syn. – Wolał, żeby go wysadzono na zimną rzekę pośrodku śniegu.
Oprócz Czesława, Doba pozostawił żonę; inny syn, Bartek; siostra Wanda Kędzia; i troje wnuków.
Od kilku lat panie Doba cieszył się Status gwiazdy w Polsce. Ludzie zatrzymywali go na ulicy, żeby robić selfie. Szkoła podstawowa uhonorowała go statuetką w zaniedbanej, brodatej postaci. Przygotowywał się do wspinaczki na Kilimandżaro, ekspedycję, która od dawna znajdowała się na jego liście rzeczy do zrobienia. Ćwiczył biegając po schodach wieżowca z ciężkim plecakiem i odbywał długie codzienne wędrówki.
Przyjechał do Tanzanii w zeszłym miesiącu. Zrobił to rankiem 22 lutego osiągnął Szczyt Kilimandżaros z dwoma przewodnikami. Po obejrzeniu widoku usiadł na kamieniu, żeby odpocząć.
„Często powtarzał, że nie chce umierać w swoim łóżku” – powiedział jego syn. „Po tym wszystkim, co zebraliśmy, był zachwycony zdobyciem szczytu. Potem usiadł i zasnął. „
Jedną z ostatnich osób, które widziały pana Doby żywego, był polski himalaista Bogusław Wawrzyniak, który tego dnia również wspiął się na Kilimandżaro. Kiedy spotkał pana Doba na wysokości 18700 stóp, nie mógł się doczekać spotkania z jednym z bohaterów swojej ojczyzny i zrobił sobie selfie na górze.
„Życzę mu powodzenia w zdobyciu szczytu” – powiedział Wawrzyniak w rozmowie telefonicznej. „Następnie zapytałem z nim miejscowych przewodników:„ Czy wiecie, kim jest ten człowiek? Odpowiedzieli: „ Tak. Wiemy, kto to jest. Jest królem oceanu. „”
„Certyfikowany guru kulinarny. Internetowy maniak. Miłośnik bekonu. Miłośnik telewizji. Zapalony pisarz. Gracz.”