Gospodarka
Więcej bólu niż zysku dla zorganizowanej pracy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce
Pracownicy na niepewnych kontraktach są bardziej skłonni do podejmowania dodatkowych zmian w nadziei, że utrzymają się na dobrych księgach menedżera. Istotną rolę odgrywają również niskie zarobki w karetce, zachęcające wykonawców do pracy dłużej niż 14-miesięczne minimalne zmiany, których spodziewaliby się przy stałych umowach. Przed pandemią sanitariusz pracujący na 14 12-godzinnych zmianach miesięcznie zabierał do domu około 2500 zł, czyli 550 euro – to początkowa pensja, ledwo wystarczająca na pokrycie kosztów czynszu i rachunków za małe mieszkanie w jednym podwarszawskim mieszkaniu.
W szczytowym momencie pandemii służby ratownicze oferowały ratownikom dwukrotnie wyższe pensje – ale krótkoterminowa premia nie uspokajała pracowników. Ostateczna oferta służby podwyżki płac o 12 procent w odpowiedzi na strajk została odrzucona przez wielu pracowników, którzy nie są związani z krajowym związkiem zawodowym. Lider związku Piotr Dymon przyznał, że było niezadowolenie z umowy płacowej, ale podkreślił, że wszelkie zyski mają tendencję do zwiększania się.
„Brak rozwiązań na noc”
W czołówce reakcji rządu na pandemię, choć bardziej dyskretnie niż karetki pogotowia, stanęli też pracownicy ZUS-u, agencji odpowiedzialnej za wypłaty emerytur i świadczeń. Na początku pandemii instytucja otrzymała doraźne zadanie wypłaty doraźnych dotacji z rządowego pakietu pomocowego dla firm znajdujących się w trudnej sytuacji.
Podobnie jak ratownicy medyczni, pracownicy ZUS mieli pracować w nadgodzinach. Ale w przeciwieństwie do większości ratowników medycznych, mieli stałe umowy, które ograniczały ilość nadgodzin, którym mogli oficjalnie pracować. Tam, gdzie ratownicy medyczni mogliby kusić do pracy na dodatkowe zmiany perspektywą wyższej płacy, pracownik ZUS mógł otrzymywać wynagrodzenie tylko za godziny nadliczbowe mieszczące się w oficjalnym limicie. Jednak pod naciskiem przełożonych wielu przekroczyło ten limit i pracowało praktycznie bez wynagrodzenia. W rozmowie telefonicznej z BIRN po 12-godzinnej zmianie w listopadzie zeszłego roku Jolanta, pracownica ZUS z Koszalina, która poprosiła o zachowanie swojego prawdziwego nazwiska w tajemnicy, opisała, jak jej przełożony rutynowo kazał jej pracować „niezarejestrowana” przez zalogowanie się. z aplikacji, która mierzyła godziny spędzone przy biurku.
Magdalena, urzędniczka ZUS z Krakowa, podobnie jak setki jej kolegów na początku pandemii, przeszła do nowych zadań. Już w czerwcu 2020 roku przekroczyła maksymalną dopuszczalną roczną liczbę nadgodzin. Perspektywa dodatkowego dochodu z nadgodzin nie jest zbyt atrakcyjna, bo zarobki i tak są tak niskie. „Pracujemy w nadgodzinach tylko pod presją kierownictwa” – powiedziała BIRN. Po 12 latach pracy miesięczny dochód Magdaleny w wysokości 2500 zł lub 550 euro był ledwie wyższy od płacy minimalnej – podobnie jak ratownik medyczny w normalnej pracy zmianowej.
W sierpniu 2021 r. osiem związków zawodowych pracowników ZUS zażądało podwyżki płac. We wrześniu br. rząd zaproponował zwiększenie miesięcznego dochodu wszystkich pracowników ZUS o kolejne 300 zł lub 60 euro. Podobnie jak w przypadku sanitariuszy, oferta pensji doprowadziłaby do podziałów, zwracając ugruntowany związek przeciwko rozczarowanym pracownikom. „To nic, kiedy zarabiamy tak mało” – powiedziała Ilona Garczyńska, pracownica ZUS z Wrocławia, współzałożycielka Zwiazkowej Alternatywy, ZA, związku, który obiecał bardziej konfrontacyjne podejście. „Poprosiliśmy o wzrost o 60 procent”.
„Piwny maniak. Odkrywca. Nieuleczalny rozwiązywacz problemów. Podróżujący ninja. Pionier zombie. Amatorski twórca. Oddany orędownik mediów społecznościowych.”